Inspiratornia

O wsłuchiwaniu się w potrzeby rynku i o tym, że warto spróbować, aby potem nie żałować straconej szansy - opowiada w rozmowie z redakcją rozwjamy.edu.pl. Anna Skórzyńska – twórczyni Szumisi – maskotek emitujących szum. 

Opowiada o trudnych początkach swojego biznesu i o tym, że dzięki własnej motywacji, zaangażowaniu i konsekwencji w działaniu udało jej się rozwinąć biznes, który swoim zasięgiem obejmuje aktualnie nie tylko rynek lokalny, ale również zagraniczny. Wskazuje na to, że dobry pomysł musi odpowiadać na realne potrzeby klientów. Przedsiębiorca chcąc odnosić sukces, powinien analizować zmieniające się oczekiwania klientów oraz zgodnie z nimi modyfikować swoją ofertę. 

Od kiedy prowadzi Pani obecną firmę i czym się ta firma zajmuje?


Prowadzę firmę od czerwca 2015 roku. Produkujemy i sprzedajemy szumisie, czyli takie szumiące misie, które pomagają spać noworodkom i dzieciom

Jak powstał pomysł na Pani biznes?


Pomysł wziął się z życia. Osiem lat temu urodził się nas synek Antek i ciągle zasypiał przy suszarce do włosów. Miał problemy z brzuszkiem i dowiedzieliśmy się od znajomych, żeby włączać suszarkę. Ona szumi i widzieliśmy na forach internetowych dla dzieci, że wielu rodziców poleca, żeby włączać suszarkę, odkurzacz, okap kuchenny, co pomaga usypiać pociechy. Na naszego synka świetnie działała suszarka, ale to bardzo niewygodny sposób, bo staliśmy z tą suszarką w pokoju, nad łóżeczkiem, a baliśmy się zostawić tę suszarkę bez naszej obecności. Byłam zmęczona tym procesem i pomyślałam, że fajnie byłoby włożyć suszarkę, a dokładniej dźwięki, jakie emituje, do misia. Z racji, że miał to być taki szumiący miś, dlatego właśnie powstała nazwa szumiś.

Od pomysłu do konkretu rzadko prowadzi prosta droga. U Pani także?

Tak, to nie stało się szybko. Nasz synek ma teraz osiem lat, a szumisie są od niecałych trzech lat. Kiedy przyszedł mi do głowy pomysł, sprawdziłam w Internecie, czy coś podobnego już istnieje. Okazało się, że tylko jedna firma w Stanach Zjednoczonych produkowała misia, który przez 5 minut emitował szum wód płodowych i bijącego serca. Ale ten miś działał krótko i nie były to dźwięki suszarki, które wiedziałam, że działają kojąco. Razem z koleżankami postanowiłyśmy spróbować takie misie wyprodukować. Zajęło nam to prawie dwa lata, wyprodukowaliśmy pierwsze misie, ale po kilku miesiącach od tego momentu nasze drogi się rozeszły. Zostałam z nazwą, którą zastrzegłam w Urzędzie Patentowym i z pomysłem, ale bez firmy.

Czy to był najtrudniejszy moment na początku istnienia firmy? Jakie miała Pani obawy? Jak sobie z nimi Pani poradziła?


Tak. Na rynku były misie, które wymyśliłam, a ja zostałam z nazwą i bez pieniędzy. To był najtrudniejszy moment, kiedy musiałam zaczynać wszystko od nowa i kiedy wprowadzałam na rynek szumisie. Miałam wtedy obawę, czy one się przyjmą na rynku jeszcze raz; czy ktoś nie pomyśli, że to jest jakaś podróbka misiów szumiących. Z drugiej strony nie miałam nic do stracenia i postanowiłam jednak zaryzykować. Doszłam do wniosku, że niczego innego niż szumisie nie będę w stanie wymyślić, więc chciałam spróbować.

Skąd w takim razie pozyskała Pani środki na uruchomienie działalności?

Na szczęście poznałam swojego obecnego wspólnika, który zainwestował w mój pomysł. Po dziewięciu miesiącach od pojawieniu się na rynku tych pierwszych misiów, które wymyśliłam, na rynku znalazły się moje szumisie.

Decyzja o kontynuowaniu firmy, mimo dość poważnych problemów już na starcie, mogły pociąć Pani skrzydła. Łatwiej było po prostu pójść do pracy na czyjś rachunek w jakiejś firmie. Dlaczego jednak własna działalność?

Wiem, że tak faktycznie byłoby łatwiej. Wcześniej pracowałam „normalnie” jako dziennikarka. Wydaje mi się, że wiele kobiet, które zostają mamami, marzy o tym, żeby pracować w domu, żeby nie wracać do pracy na pełen etat. Wtedy własna firma wydaje się takim kuszącym kąskiem, ponieważ wówczas pojawia się perspektywa tego, że pracując na własny rachunek ma się więcej czasu dla dzieci, można łatwiej swoim czasem dysponować.

A tak jest?

Tak się wydaje, ale tak do końca nie jest. Z jednej strony nie ma się szefa, który każe danego dnia przyjść na poranny dyżur, a następnego na nocny i pracować w święta. Ale czasu dla siebie jest zdecydowanie mniej. Natomiast łatwiej jest wolnymi chwilami samemu dysponować. Kiedy dziecko jest chore, to nikomu nie trzeba się tłumaczyć. Niemniej szczególnie początki są bardzo trudne – wtedy faktycznie jest w zasadzie praca całą dobę. W dobie wszędobylskiego internetu, który nigdy nie śpi i którego użytkownicy też właściwie nigdy nie śpią. Większość z nas korzysta z tego, że zakupy można robić właściwie 24h, a tym samym oczekuje, że firma będzie odpowiadać całą dobę na pytania. I na początku działalności ma się przeświadczenie, że na to wszystko trzeba odpowiadać na bieżąco i nie można przespać żadnego momentu. Do pewnego stopnia tak jest, bo bez tego zaangażowania może się to nie udać.

Wydaje się, że klientem Pani firmy są rodzice. Pani była pierwszym klientem? Czy tak rzeczywiście jest, że odbiorcą są tylko rodzice?

Szumisie powstały z mojej potrzeby. Pierwszym klientem byłam w zasadzie ja sama. Kiedy już misie były na rynku, wydawało mi się, że naturalne jest, że to produkt typowo dla mam.

A tak nie jest? Na jakie zatem potrzeby odpowiada Pani produkt? Co wyróżnia Pani produkt?

Na pewno dużą częścią klientów są kobiety, które zostały mamami. Naszym celem jest także edukowanie kobiet w ciąży. W trakcie pracy nad misiami dużo dowiedziałam się o samym szumie. Okazało się, że suszarka nie emituje jakiegoś magicznego dźwięku, tylko chodzi o tzw. biały szum, który dzieci długo słyszą w brzuchu mamy, dlatego lubią tego rodzaju dźwięki. Przekazujemy więc, że szumisie powinny pojawić się już od pierwszych dni po narodzinach. Nasze misie pojawiły się także na oddziałach w szpitalach i przez to stały się one poleceniem od lekarzy. Sporą grupą odbiorców są też kobiety, które wkrótce zostaną mamami i świadomie się do macierzyństwa przygotowują. Dodatkowo w związku z rozwojem firmy i dzięki poczcie pantoflowej mam, które polecają sprawdzone rozwiązania na wspomaganie zasypiania dzieci, szumisie pojawiły się na listach wyprawkowych. Nasz miś stał się bardzo pożądanym prezentem. Szumiś nie jest najtańszym produktem, dlatego część przyszłych rodziców – zamiast kupować samemu – sugeruje, że naszego misia chcieliby dostać na prezent. Stąd znów grupa odbiorców się poszerza, ponieważ naszymi klientami stają się nie tylko babcie, dziadkowie czy inni krewni rodziców, ale także przyjaciele czy znajomi. Ostatnio z kolei zauważam, że dużo korporacji kupuje nasze szumisie dla swoich pracownic, które zostają mamami. Są też niektóre gminy czy powiaty, gdzie każde dziecko dostaje szumisia.

Po jakim czasie Pani biznes zaczął przynosić zyski?

Trudno konkretnie powiedzieć, kiedy zaczęliśmy zarabiać. Oczywiście przez pierwsze miesiące dokładaliśmy do firmy. W odróżnieniu od biznesu „wirtualnego”, gdzie mamy do czynienia z aplikacją, oprogramowaniem, czy jakąś technologią lub usługą, my bazujemy na produkcji. Misie zaczęły się sprzedawać od pierwszego dnia wprowadzenia ich na rynek. Wszystkie zarobione pieniądze przeznaczaliśmy na produkcję, bo np. pojawiały się kolejne zamówienia od sklepów. Jednocześnie zwiększona liczba zamówień oznacza także zwiększoną produkcję, a co za tym idzie także większe inwestycje. Musimy przecież zamówić kilka tysięcy mechanizmów, musimy opłacić zaliczki, a sam towar sprzeda się dopiero w ciągu następnych tygodni czy miesięcy.

Na bazie swoich doświadczeń z rozpoczęciem, prowadzeniem, a następnie rozwijaniem firmy, jakie umiejętności wskazałaby Pani jako kluczowe w prowadzeniu własnego biznesu?

Muszę przyznać, że nie miałam wcześniej doświadczenia biznesowego i nie wyobrażam sobie też, żebym wykreowała inny produkt. Moje szumisie bardzo „czułam” i bardzo dobrze poznałam swojego klienta. To według mnie jest klucz do tego, że się udało. Przede wszystkim obserwowanie potrzeb i ich spełnianie – musieliśmy słuchać, odpowiadać, pytać i uwzględniać głosy klientów. Bardzo szybko zaczęliśmy te misie zmieniać pod potrzeby klientów. Bardzo ważna jest umiejętność zorganizowania swojej pracy. Te słynne „tabelki”, których musi się wszystko zgadzać, one naprawdę bardzo pomagają. Ja nigdy nie pracowałam w korporacji i tego nie umiałam. Na szczęście mój wspólnik świetnie potrafi to robić i bez tego, pewnie mogłoby się nam nie udać.

W jaki sposób można te umiejętności nabyć i rozwijać?

Umiejętności analityczne, organizacyjne czy typowo biznesowe na pewno po części trzeba w sobie mieć, ale też część można nabyć pracując w „normalnej” pracy, która przysposabia młodego człowieka do konkretnej organizacji pracy, pomaga rozwijać skrupulatność, zarządzanie czasem i zdolności analityczne.

Czy bywały – lub może nadal bywają – momenty zwątpienia we własne siły i możliwości?

Na początku, przed wprowadzeniem na rynek szumisiów, miałam taką wątpliwość, że może nam się wydaje, że nasz pomysł naprawdę będzie pomagał dzieciom i rodzicom. Kiedy jednak widziałam, że mamy sobie nasz produkt polecają, to ta obawa nam odpadła. Ale za to pojawiła się troska o bezpieczeństwo – czy to na pewno jest bezpieczny produkt, czy nikomu nie zaszkodzi. Miałam też taki moment zwątpienia, kiedy zaczęliśmy sprzedawać produkty za granicę. Zastanawiałam się, czy nasze misie to nie jest tylko polska moda, polski gadżet, którego obcokrajowcy nie zrozumieją. Nie mieliśmy żadnego wsparcia medialnego, które pojawiło się w naszytym kraju. Bałam się, że to będzie kompletna klapa. Na szczęście okazało się, że najważniejsza jest potrzeba i produkt jest uniwersalny. Nigdy nie pomyślałam za to, że to wszystko nie ma sensu i nie dam sobie rady.

Gdyby otwierała Pani swoją firmę raz jeszcze, to zrobiłaby Pani inaczej?

Jeśli chodzi o rozpropagowywanie i promocję produktu to wiele procesów odbywało się pocztą pantoflową. Tak w dużej mierze branża dziecięca działa. Na szczęście tak dobieraliśmy sposób informowania, że wszystko poszło taką drogą, jaką chcieliśmy. Zmieniłabym za to szereg technicznych i czasem biznesowych elementów: inaczej ułożyłabym kolekcję, inaczej zrobiła stronę internetową. Wiem też, że nie da się niektórych rzeczy biznesowych nauczyć, jeśli samemu nie popełni się jakichś błędów.

Jakie stawia Pani przed swoim biznesem cele na najbliższy czas, co chciałby/chciałaby Pan/i osiągnąć w perspektywie roku, trzech, może dłuższej?


Mam ogromną frajdę z tego, co już w tej chwili mi się udało. Ale chciałabym, żeby ten miś był – nie tylko w Polsce – takim wyprawkowym must-have’m. Coś takiego jak żyrafka Sophie we Francji, którą dostaje każde urodzone dziecko. To jest mój taki mały ambitny plan. Biznes przygotował mnie jednak też na to, że coś się kończy. Zawsze może nastąpić coś takiego, co sprawi, że szybko nasze szumisie „się skończą”. Dlatego będziemy rozwijać szumisie, dodawać kolejne produkty dla dzieci i nie tylko. Chcemy zaproponować klientom coś więcej.

Co motywuje Panią do codziennej pracy nad rozwijaniem własnego biznesu?

Motywuje mnie każde wejście na mój profil w mediach społecznościowych i listy od rodziców. Codziennie dostaję mnóstwo zdjęć od rodziców, którzy dziękują za misie, dziękują, że śpią, że miś stał się członkiem rodziny. To jest ogromna motywacja. Być może w innych branżach jest inaczej, bo nie tak łatwo. Ja jestem mamą i dla mnie to dodatkowo miłe oraz motywujące w dalszym działaniu. Tak samo jak np. płacenie na stacji benzynowej i usłyszenie, że – kiedy ktoś widzi nazwę firmy – moje misie są znane. Ogromną energię do działania też dają mi spotkania z mamami, które dziękują za misie.

Co mogłaby Pani doradzić osobie, która zastanawia się nad rozpoczęciem działalności na własny rachunek?

Przede wszystkim naprawdę dobrze przeanalizować, czy to, co chcemy zrobić lub sprzedać, czy na pewno na to są odbiorcy. Czy przypadkiem tylko nam się wydaje. Trzeba dużo danych zebrać i przeanalizować, czy nasz produkt lub usługa jest potrzebne. Po drugie trzeba przygotować solidny biznesplan. Trzeba założyć odpowiedni budżet, który będzie potrzebny i do tego dodać dużą zakładkę. Mój wspólnik nauczył mnie, że najgorsze, co może się przydarzyć to klęska urodzaju. My się przygotowujemy na bankructwo, na to, że nie będzie zainteresowania, a nie jesteśmy przygotowani na nagły rozwój firmy i ogromne zainteresowanie. W moim przypadku było np. tak, że po wizycie w programie „Pytanie na śniadanie”, kiedy jeszcze nikt nie wiedział o szumisiach, dostałam ponad 300 zamówień. Gdyby nie wspólnik i jego wiedza, to nie miałabym za co zrealizować zamówień. A po trzecie – po prostu warto spróbować. Przeczytałam kiedyś, że człowiek bardziej żałuje tego, czego nie zrobił, a nie tego, co zrobił źle. Wzięłam sobie to bardzo do serca.

Co oznacza dla Pani sukces i co Pani robi aby ten sukces osiągać?

Nie lubię używać tego słowa sukces. Dla mnie największy jest bardzo prywatny – nigdy nie sądziłam, że mama Antka, siedząca nad synem z suszarką, za sprawą tego pomysłu, który wyniknął z bardzo osobistej potrzeby, będzie przedsiębiorczynią. Ja się codziennie z tego bardzo cieszę. A jednocześnie wiem, że coś, co można określić jako sukces, to ogromna praca wielu osób, bez których szumisie nie mogłyby istnieć i docierać do dzieci i ich rodziców w ponad 20 krajach świata.

***

www. szumisie.pl
Szumisie to firma produkująca specjalne zabawki – misie, które zostały stworzone, by zapewnić spokojny sen niemowlętom. Dzieje się tak za sprawą montowanego wewnątrz misiów – „Szumiące Serca”, które emituje 5 rodzajów szumów, aby wybrać ten, który najbardziej spodoba się dziecku. Pomysł na produkt i firma powstały w 2015 roku za sprawą Anny Skórzyńskiej, która szukała sposobu na zapewnienie spokojnego snu własnemu synowi. Firma sprzedaje wiele rodzajów misiów – zarówno w Polsce jak i za granicę. Więcej na stronie szumisie.pl